Raptularz

Krzysztof Miklaszewski

Non omnis moriar…

Jak być wiernym temu jednemu z najmądrzejszych ludzkich pocieszeń, skoro na twoją Charonową łódź (byłem przecież Kantorowskim Charonem w jego scenicznej „rewii” Niech sczezną artyści) wsadzą ci nagle Przyjaciela? A jeszcze – jak Go potem – godnie przewieźć do lepszego świata z należnym Mu szacunkiem, nie uchybiając w niczym pamięci o Nim, poprzez opowieści (nie zawsze pełne należnej powagi) o „barwnych” epizodach wspólnej życiowej podróży?

Najpewniej trzeba dać świadectwo poprzez „najtrafniejsze słowa”, jak radził jeden z romantycznych Wieszczów, a najbardziej przeze mnie ceniony współczesny polski poeta – Tadeusz Różewicz – w czasie brytyjskiej stypy (Warwick, 8 grudnia 1990 r.) poświęconej zmarłemu rano tego dnia w Krakowie – Kantorowi, przypominał: „słowa by były trafne, muszą być… najprostsze”.

Pomny tych wszystkich przestróg w bardzo niebezpiecznej dla prawdy tej podróży między Scyllą pamięci a Charybdą wyobraźni, odważę się przywołać postać Janusza Jareckiego [1952–2023].

To był – przyjaciel i kompan z Teatru Cricot 2, przeżywający – jak wszystkie członkinie i wszyscy członkowie tego unikatowego ansamblu – wzloty i upadki bliższych i dalszych koneksji z Mistrzem Kantorem.

Moje kontakty z Januszem w Cricocie nie były ani częste, ani cykliczne, ale przypadły na czas ważnej Januszowej scenicznej… INICJACJI. A ta – wymagająca od każdego „żółtodzioba” wyjątkowego wręcz samozaparcia i poświęcenia – była możliwa do przeżycia tylko dzięki „pomocnej ręki” któregoś z doświadczonych Cricotowców.

Zwłaszcza wtedy, kiedy taki nieopierzony „greenhorn” otrzymywał od Mistrza zadanie aktorskie, co oznaczało nie tylko przyspieszony egzamin aktorski, ale i przyszłość tego osobnika w zespole. I wtedy właśnie – w Paryżu – kiedy to Janusz wcielić się musiał w postać Żołnierza z I Wojny Światowej – to ja właśnie okazałem się jego „zbawczym”… inspicjentem, panującym nad jego wszystkimi działaniami. A że decyzja moja była i naturalna, i spontaniczna (tak – wedle niepisanego aktorskiego kodeksu – postępować winni zawsze sceniczni koledzy!), może właśnie dlatego Janusz ten gest „zawodowej solidarności” na całe życie zapamiętał.

Opowiadał potem często przez lata zarówno o nim, jak i o cyklu naszych wspólnych paryskich przygód swoim licznym interlokutorom we wszystkich modnych kawiarniach i barach Krakowa, gdzie nawet miewał – jako zasłużony bywalec – swoje własne wygodne… siedzenia. I ja – całkiem niedawno – obdarzony zostałem tym wspomnieniem. Ta Jego opowieść odświeżyła złogi Cricotowej pamięci o Paryżu początku lat 80. Wtedy to bowiem, Janusz odkrywał przede mną skrawki swej duszy zakochanego w Paryżu przewodnika i piewcy francuskiej kultury.

Janusza jako wspaniałego translatora i wytrawnego lingwistę poznać miałem dopiero po dwóch dekadach. Bardzo skutecznie i z wielkim taktem potrafił wyprostować wszystkie moje językowe ścieżki pojmowania wyrafinowanych sensów recenzyjnej recepcji we Francji, Belgii i we Włoszech Kantorowskiego arcydzieła, jakim był seans dramatyczny Tadeusza Kantora – Umarła Klasa. Ta pomoc zaowocowała cyklem spotkań w czasie mojej pracy nad ostatnią książką Światowy żywot „Umarłej Klasy” (Kraków 2023).

Żartowaliśmy, że On – krakowski „Mister Elegantiarum” – czarujący przystojniak zawsze był zaprzeczeniem Kantorowskiego Teatru Śmierci, którego międzynarodowej sławie poświęcił kilka dobrych lat życia.

Wtedy Janusz zacytował tolerowanego przez Kantora wybitnego włoskiego krytyka Renato Palazziego, który zawsze dowodził, że Kantor bardziej niż śmierć ukochał życie. „Jeśli chodzi o mnie, ja też wybieram życie!” – stwierdził skromnie. A kiedy rozmowa zeszła na temat „śmierci oczekiwanej”, której nieuchronnie wszyscy polegamy, stanęła w ogniu dyskusji – Śmierć w Wenecji. Zapytałem wtedy Janusza: „Jeśli kiedyś zdecydujemy się na zakończenie żywota w cieniu Pałacu Dożów, to którą wersję Śmierci w Wenecji wybrał byś dla siebie: tę – literacką – Tomasza Manna, czy filmową – Viscontiego?”.

Odpowiedział wymijająco literackim cytatem, godzącym obie wersje:

„Wenecja to przymilna, ale i podejrzana piękność!”.

Krzysztof Miklaszewski, Londyn, maj 2023