Polski bestseller o rządzie londyńskim
Z Krzysztofem Miklaszewskim rozmawia Elżbieta Królikowska-Avis
[„Tydzień” dodatek tygodniowy do „Dziennika Polskiego”, Londyn, 1991 nr 5]
Krzysztof Miklaszewski, znany krytyk teatralny, autor popularnych cykli TV „Twarze teatru” i „Anatomia spektaklu”, reżyser wielu filmów dokumentalnych, były aktor Cricot 2 Tadeusza Kantora, pedagog wyższych szkół artystycznych w kraju (Wyższa Szkoła Teatralna w Krakowie) i za granicą (USA, Dania, Finlandia). Od dwóch lat prowadzi własną metodę kształcenia młodych adeptów sztuki aktorskiej. Jest autorem pierwszej wydanej w Polsce książki na temat władz RP na Uchodźstwie pt. Słowo Prezydenta.
Od dwóch lat wojażuje pan między Polską i Anglią. Jak to się stało, że zadomowił się pan właśnie w Wielkiej Brytanii?
Moje kontakty z Anglią trwają już wiele lat i mają bardzo rozmaity charakter. A więc – kontakty teatralne: po raz pierwszy przyjechałem tu z Cricot 2 w 1973 roku, potem w 1974, 77 i 82. Po wtóre – kontakty pedagogiczne: dwa lata temu gościłem na prywatne zaproszenie, już jako człowiek wolny – dość miałem podróżowania po antypodach z Cricot 2 – i właśnie wtedy zorganizowano mi moje pierwsze workshopy. Jestem tu już jako wykładowca i prowadzący warsztaty aktorskie – po raz siódmy. A po trzecie – moim dziadkiem był Józef Hieronim Retinger, którego nie muszę, zwłaszcza w Anglii, przedstawiać. Nazywano go tu „szarą eminencją Emigracji”; był bliskim współpracownikiem Sikorskiego – uczestniczył we wszystkich negocjacjach z Rosjanami – przyjacielem Churchilla, Eliota, jednym z pomysłodawców Wspólnoty Europejskiej, współorganizatorem konferencji haskiej w 1948 roku. „Szara eminencja” – powtarzał obiegowy o nim epitet John Pomian, wydawca pamiętników dziadka i jego sekretarz; „Kuzynek diabła” – jak nazywał go Olgierd Terlecki, autor kilku broszur o Retingerze. Choć nie demonizowałbym w końcu mojego własnego dziadka, była to z pewnością postać kontrowersyjna i tajemnicza.
Józef Hieronim Retinger żył i działał w Anglii do 1960 roku…
Tutaj też zmarł. Leży na jednym z londyńskich cmentarzy, a płytę nagrobną ufundowali mu bynajmniej nie krewni, z którymi nigdy nie był blisko, lecz „Przyjaciele”.
W jakich okolicznościach wpadł pan na pomysł napisania tak bardzo potrzebnej w kraju książki o polskim rządzie emigracyjnym w Londynie? Jest to pierwsza publikacja na ten temat.
Kiedy dwa lata temu, w przeddzień Święta Zmarłych, stałem nad zapomnianym grobem dziadka, postanowiłem jakoś zdyskontować jego pamięć, działalność polityczną, zarazem przypomnieć tych, dla których przez 50 lat najważniejszą ideą była troska o Polskę, o Jej niepodległość, niezawisłość, kształt ustrojowy, pomyślność. Moja żona Małgorzata Czerwińska jest wnuczką „po kądzieli” ostatniego polskiego Prezydenta II Rzeczpospolitej, Ignacego Mościckiego – który przecież wyjechał z Kraju nie po to, żeby Go porzucić w nieszczęściu, ale próbować uchronić pieczęcie i symbole, uratować ciągłość formalno-prawną polskiego rządu.
Kiedy sam to zrozumiałem i przekonałem się, że Mościcki i jego następcy kontynuują tę szczytną misję, chciałem tę wiedzę przekazać moim rodakom, zwłaszcza tym mocno w kraju indokrynowanym . Zrobiłem to na dwa sposoby: przy pomocy cyklu filmowego i tej książki, która ukazała się w 51 rocznicę Września.
Czy i jakie miał pan trudności z napisaniem tej książki? Wiadomo, że środowisko polskiej emigracji w Anglii jest trudne politycznie, do niedawna nieprzychylnie nastawione do ludzi z kraju?
Przede wszystkim musiałem przewalczyć dystans „ludzi stąd” do mnie, „człowieka stamtąd”. Prześwietlano mnie na dziesięć sposobów. Zresztą muszę przyznać, że nieufność i trudności napotykałem z obu stron. Bo na przykład kiedy po raz pierwszy, w 1986 roku, napisałem w kraju artykuł o rządzie emigracyjnym, przyjęto go jako wygłup! Dwa lata temu zmieściłem w krakowskim „Życiu Literackim” artykuł pt.: Wszyscy ludzie Prezydenta, także na ten sam temat. Próbowałem przełamać stereotypowe myślenie o rządzie londyńskim, który w Polsce komunistycznej przedstawiano jako „byt muzealny”, „marionetkowy rząd”, „gabinet cieni”. Komunistyczne władze zrobiły wiele, żeby wiedza Polaków o londyńskim rządzie emigracyjnym była jak najmniejsza i możliwie najbliższa wersji – „skansen polityczny”.
O tych ludziach, którzy bez żadnej korzyści, a zdarzało się, że z narażeniem życia, przez 50 lat czuwali nad legalizmem prawdziwej polskiej władzy i symbolami: oryginałem konstytucji z 23 kwietnia 1935 roku, z podpisami Mościckiego i Piłsudskiego, prezydenckimi pieczęciami i orderami – Orła Białego i Polonia Restituta. Teraz po wizycie Prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego i rządu emigracyjnego w Polsce, przekazaniu Konstytucji Kwietniowej i insygniów władzy nowo wybranemu prezydentowi, zaczynamy zdawać sobie sprawę, co znaczy pewna ciągłość władzy, narodowej tradycji. Ale jeszcze rok temu było zupełnie inaczej…
Była to istotnie sprawa, z formalno-prawnego punktu widzenia, podstawowa…
Konstytucja z 1952 roku była przecież narzucona przez komunistów, cały czas istniała ta z 1935 roku, która przecież nie została zniesiona: rząd emigracyjny zachował się mądrze i poprzez artykuł 13 i 24 utrzymał ciągłość prawną polskiej władzy. To jasne, że korciło mnie, żeby – mając więcej wiadomości na ten temat niż przeciętny rodak i lepsze szanse dotarcia do źródeł informacji – o tym napisać. Więc przyjechałem do Londynu, z moimi poprzednimi artykułami w zębach, pozwolono mi zrobić kilka wywiadów i tak powstał telewizyjny cykl filmowy Działalność Władz Rzeczpospolitej na Uchodźstwie (4 części), a także publikacja, która temu cyklowi towarzyszyła.
Dobra robota. Czytelników zaś chcę poinformować, że książkę Krzysztofa Miklaszewskiego pt.: Słowo Prezydenta można kupić w księgarni POSK-u, no i oczywiście w kraju.
Dziękuję Panu za rozmowę.