O Krzysztofie Miklaszewskim napisali...

Jerzy Bober

Nietypowa twarz

Ugruntował się w powszechnych niemal odczuciach i sądach pewien stereotyp na odcinku przedstawiania tzw. opinii publicznej – ludzi, związanych ze sceną oraz współtworzących kształt naszego teatru.

Stereotyp ów wynikły z przekonania – a może po prostu ze zbyt małej wyobraźni? – że tylko osoby dysponujące wieloletnim doświadczeniem i równie długim pasmem osiągnięć artystyczno-zawodowych są godne uwagi, ergo i pióra sprawozdawcy, krytyka lub eseisty. Stąd, swego rodzaju wyznacznikiem obiegowej opinii bywa tu najczęściej wizytówka-schemat „człowieka teatru”, jako portret artysty (twórcy lub działacza) w sile wieku, u szczytu czy też po okresie szczytowym jego „kariery”. Chyba, że zdąży się jakiś fenomen natury, który zabłyśnie… za wcześnie – albo i przedwcześnie opuści grono istot żywych. Wtedy ustalona (?) reguła dopuszcza wyjątki…

Jeśli się mylę, to i dobrze. Nie chciałoby się bowiem grzęznąć w schematach, które z czymkolwiek w swoisty sposób ułatwiają życie – nie były nigdy, nie są i nie będą (na szczęście) przysłowiową dźwignią postępu. Zresztą całe to wprowadzenie w temat ma właśnie służyć bynajmniej nie „wyjątkowi” na gruncie odstępstw od tematu. Takich sylwetek ludzi, którzy przeszli próg trzydziestu lat, a nie przekroczyli jeszcze czterdziestu – więc stosunkowo młodych, choć mających coś do powiedzenia w teatrze i o teatrze, jest przecież więcej niż można by sądzić po prezentacjach ich działalności na łamach prasy.

Jednym z bardziej interesujących publicystów kulturalnych, eseistów i krytyków teatralnych, a zarazem organizatorów ruchu scenicznego wśród młodzieży studenckiej (jeszcze nie tak dawno), zaś obecnie na terenie krakowskiego zespołu Telewizji Polskiej – jest KRZYSZTOF MIKLASZEWSKI. Autor głośnego cyklu „Twarze Teatru” , redaktor i pomysłodawca wielu programów TV o charakterze scenicznym, literackim czy ogólnie kulturalnym („Anatomia spektaklu”, „Pitaval krakowski”, filmy o Kazimierzu Wyce, Karolu Estreicherze, Konradzie Swinarskim, Tadeuszu Kantorze, Krzysztofie Jasińskim, „Godzina z…”, czyli rozmowy z pisarzami, m.in. z J. Broszkiewiczem, A. Krawczukiem, S. Lemem), felietonista i recenzent telewizyjny – potrafił w ciągu pięciu lat istnienia Redakcji Publicystyki Kulturalnej TV w Krakowie, a później sterowania nią, przekroczyć progi lokalne i zaznaczyć, przynajmniej w obrębie teatraliów, obecność krakowskiej Telewizji na ekranach całego kraju. Niezależnie od – coraz rzadszych, niestety – prezentacji widowisk scenicznych, które zresztą są poza zasięgiem wzmiankowanej Redakcji.

Ale, zanim Miklaszewski zyskał uznanie „Twarzami Teatru”, jeszcze jako działacz studencki podczas studiów i po ich ukończeniu na Uniwersytecie Jagiellońskim – próbował swych sił w amatorskim teatrze młodzieży akademickiej. Właśnie wtedy, jako krytyk zetknąłem się z młodym scenarzystą i współreżyserem teatrzyku publicystycznego, który – nie teatrzyk, lecz scenarzysta – wkrótce związał się z grupą Jasińskiego w „Jaszczurach”, zalążkiem przyszłego Teatru „STU”. Nie były to wówczas w pełni dojrzałe kroki dramaturgiczne, jednakże zwracały uwagę na młodego (bardziej biegłego w teorii, aniżeli w praktyce – co chyba zrozumiałe – propagatora tzw. teatru otwartego. Te młodzieżowe poszukiwania treści i form scenicznych znalazły w Miklaszewskim swojego, – na gruncie krakowskim – jedynego bodaj eseistę z coraz bardziej prawdziwego zdarzenia, zaś w gronie znawców przedmiotu na skalę krajową – jednego z czołowych entuzjastów i równocześnie surowych sędziów obserwujących nie tylko z życzliwością, lecz także trzeźwo wszelkie skamieniałości oraz poślizgi w „modne pozory” pęczniejącego (nie zawsze od głębi) zjawiska „teatru otwartego”.

Myślę, że tę ostrość spojrzenia – czasem może przesadnego, ale kto z nas w młodym wieku nie doświadczał pokus bezwzględności ocen? – przyniósł Miklaszewskiemu, najpierw do dialogu z aktorami w „Twarzach Teatru”, a następnie do telewizyjnych felietonów – recenzji ze spektakli krakowskich, czy wreszcie do publicystyki i artykułów krytycznych w dwutygodniku „TEATR”. Zaczęła się jednak wielka przygoda telewizyjno-sceniczna Miklaszewskiego od „Twarzy Teatru”. Trudno powiedzieć, czy był tu prekursorem, czyli odkrywcą samej formuły owego programu. Przed nim wprowadził na szklane ekrany rozmowy z aktorami, przetykane wybranymi fragmentami ról Juliusz Kydryński. Tyle, że Miklaszewski odszedł od nieco laurkowej prezentacji indywidualności scenicznych stosowanych przez jego poprzednika może z nadmierną kurtuazją, ale – co trzeba podkreślić – z ogromną wiedzą i wnikliwością, które zgrabnie omijały „niewygodne” dla danego artysty, drażliwe nieraz tematy. Miklaszewski natomiast, rozwinąwszy i poszerzywszy formalne wzory Kydryńskiego – konfrontował w dyskusji z aktorami ich kreacje sceniczne, obnażał to, co intuicyjne, a czasem nieprzemyślane, zastawiał na swoich rozmówców pułapki intelektualne i często warsztatowe, aby z dialogu oraz ilustracji filmowej (czego nie uwzględniała wcześniej technika montażu) wycisnąć prawie całą prawdę o artyście. Czy to w ogóle jest możliwe, pomińmy milczeniem. W każdym razie prowadziło w pobliże prawdy i pozwalało, poza maską sceniczną, odsłonić przed publicznością przynajmniej kawałek twarzy aktora bez szminki. Nie twierdzę, że tego typu metoda bywa skuteczna w aktorskich odkryciach. Niektórym artystom brak precyzji samookreślenia się wcale nie zaszkodził na polu teatralnego budzenia wzruszeń u widzów. Tak, jak i wspaniałe konstrukcje logiczne rozmów o sztuce, nie pomogły wielu nie bardzo „przeżytym” rolom. Cóż, na artyzm nie ma uniwersalnej recepty… lecz dzięki dociekliwości (nawet drastycznej) Miklaszewskiego – „Twarze Teatru” zyskały na pewno rysy bardziej dramatyczne i pełniejsze, niż gładkie, ufryzowane pogawędki o wszystkim i o niczym, schowane za parawanem kilku dobranych ról oraz epizodów scenicznych w studio.

Ma więc Miklaszewski nie tylko zasługę pokazania kilkudziesięciu nazwisk aktorskich niemal z każdego, liczącego się w Polsce ośrodka teatralnego, lecz także prezentacji ich przemyśleń, tęsknot oraz po prostu szkiców portretowych żywych ludzi, w których tli się iskra talentu lub cały płomień. I których – bez telewizyjnej pomocy – nie poznałyby miliony odbiorców.

No, dobrze – „Twarze Teatru” przecisnęły się z podwórka lokalnego na ogólnopolską arenę. Za często jednak ich pory emisji (w II programie) pokrywają się z atrakcyjnymi „konkurentami” programu I. Widać, co nie centralne, ma mniej szans. Nawet, jeśli sprawdzone i zaakceptowane w powszechnym odbiorze. Za to „Anatomie spektaklu” lub „Pitavale”, jak ubodzy krewni muszą czekać u głównych wrót…

Ale MIKLASZEWSKI wiąż jeszcze atakuje zadziornie swoją pomysłowością. Bo też trzeba przyznać, że jakkolwiek ma różne pola do popisu – bo przecież pisze i drukuje sporo prac o teatrze – to w moim przekonaniu należy do wyjątkowo uzdolnionych twórców telewizyjnych.

Właśnie w TV jego talenty, umiejętności organizacyjne i pomysły programowe, zespolone WOKÓŁ problemów oraz ludzi teatru zyskują tak ważne walory, jak celność patrzenia i opowiadania kamerą. A to niebagatelna cecha wyobraźni artystycznej, czy publicystycznej!

„Twarz” twórcza Miklaszewskiego jest wyraźnie twarzą człowieka Telewizji. Niezależnie od jego pisarskiego oblicza. Ze sceny, zza kulis lub z widowni każdego teatru. Krytyków czy recenzentów mamy różnych i stosunkowo nie mało. Reżyserów z inwencją aktorów i scenografów także. Natomiast tych, którzy ukazują nam życie teatru poprzez mały ekran – a czynią to dobrze – jest niewielu. I warto, jeśli już się sprawdzili, żeby tam rozwijali swoje zdolności. Za pomocą matki TVP, która – oby nie okazywała się dla nich macochą ze złej bajki.

Jerzy Bober, Nietypowa twarz, nadtytuł: „Ludzie i problemy teatru”,
„Gazeta Południowa”, nr 191 z 25–26 VIII 1979