O Krzysztofie Miklaszewskim napisali...

Danuta Kwiatkowska

Każdy jest gadem

Był współtwórcą Teatru STU, klubu „Pod Jaszczurami”, kierownikiem literackim Teatru Ludowego. W 1972 r. skusił go krakowski ośrodek TVP. Znalazł się więc na Krzemionkach, tam gdzie „Twardowski sprzedał duszę diabłu”. On sprzedał ją – telewizji. Przez półtora roku kierował Teatrem TV w Krakowie.

Taśmy pierwszego spektaklu pod jego dyrekcją, a była nim inscenizacja tekstu Jerzego Mikkego Niebezpiecznie, panie Mochnacki w reż. Jerzego Krasowskiego… „zaaresztował” sam wiceprezes Eugeniusz Patyk. Ostatnie zaś telewizyjne przedstawienie – Czechowowskiego Płatonowa w reż. Bohdana Hussakowskiego – też zawieszono.

Za pokazanie rosyjskich chłopów pijących wódkę – wspomina Miklaszewski. – W ciągu roku mojej pracy zrealizowaliśmy 32 spektakle, zespół dostał „Złoty Ekran”, a ja w „nagrodę” musiałem odejść. Zresztą cały okres mojej pracy w TVP był pasmem sukcesów i kopniaków. Im większy sukces, tym mocniejszy kopniak. Podobnie było w Warszawie. Jako szefowi Działu Publicystyki Kulturalnej „Jedynki” udało mi się zrealizować ekspansję antenową (w grudniu 1991 r. doszliśmy do 15 godzin programu na antenie miesiąc w miesiąc). I… musiałem odejść, bo ktoś wpadł na pomysł połączenia kultury z rozrywką. No i mamy kulturę bez rozrywki, a rozrywkę bez kultury.

Jeszcze za czasów krakowskich próbował przyciągnąć do TVP tamtejsze środowisko teatralne. Celowi temu służyły m.in. monografie aktorów „Twarze teatru” i „Anatomia spektaklu”. Tak poznał Tadeusza Kantora. Przez trzy miesiące uczestniczył w procesie powstawania „Nadobniś i koczkodanów”. Efektem tej pracy był pierwszy polski film o Cricot 2 – Szatnia Tadeusza Kantora (znów jako „szkodliwy dla Polski Ludowej” przeleżał na półce do roku1977).

– Kantor obserwował mój migowo-mnemotechniczny kontakt z operatorem, po czym zaangażował mnie… jako aktora. I tak w jednej chwili zostałem „wszystkim”: najbliższym współpracownikiem, aktorem i reżyserem dokumentalistą Kantora. Może dlatego, że kiedy robię film, jestem myśliwym czyhającym na egzotycznego „gada”: prowokuję, zmuszam do działania i fotografuję. Każdy jest właściwie takim gadem, ale trzeba umieć to pokazać.

– Praca mistrza z aktorem zawsze polegała na wnikliwej analizie zachowania, motywacji działania, wreszcie na kształtowaniu wizerunku artysty – mówi Krzysztof Miklaszewski. Potem wtapiał go w swój obraz świata i… przestawał się nim interesować. Czego on sam nauczył się od twórcy „Umarłej klasy”? Stałej gotowości do pracy.

Ale dla Kantora sam wysiłek się nie liczył – ważny był tylko efekt:

– Często miesiącami pracowaliśmy nad jakąś sekwencją tylko po to, by on w jednej chwili Mistrz mógł ją odrzucić… To była lekcja umiejętności… rezygnacji z tego co się zrobiło, i – co najważniejsze – zapominania o poprzednich sukcesach.

Zrealizował ponad 30 programów i napisał kilkadziesiąt artykułów o Kantorze. Na podstawie tych materiałów napisał kilka książek. Stwierdza to dziś nie bez dumy:

– Pierwsza moja książka o Kantorze – „Spotkania z Tadeuszem Kantorem” – opowiadała np. o pierwszych latach mojej pracy w jego teatrze. Pokazałem tam pełny wizerunek twórcy, ale nie pozwoliłem mu na… korekty.

Podobnie postąpiłem, kiedy zrealizowałem filmowy portret Kantora „Ja, Mistrz”, w którym poszedłem jeszcze dalej. W nim to bowiem Kantor okazał się człowiekiem pełnym sprzeczności. Jako jego wierny uczeń zaskoczyłem go podwójnie: nie tylko nie pozwoliłem na retusze, ale będąc heretykiem skażonym „Kantorowską schizmą” (Kantor nauczył mnie przecież, że „w sztuce nie ma miejsca na żadną artystyczną tolerancję”), „wyrzuciłem się” z Cricotu sam…

Ale to nie koniec opowieści, bo wiadomo jeszcze, że ma Miklaszewski już na ukończeniu wstrząsający dokumentalny zapis wędrówek z Kantorem po świecie (książka ma nosić tytuł Kantor od kuchni). W telewizji powrócić natomiast pragnie w „Dwójce” do swego ukochanego cyklu „Twarze Teatru”:

– W nowych „Twarzach Teatru po 20 latach” próbuję prześledzić późniejsze losy tamtych moich „twarzy”. Przedstawiając przed laty sylwetki aktorów prowincjonalnych, rzuciłem wyzwanie krytyce warszawskiej – z Janem Kottem na czele – która uważała, że dobry teatr może być tylko w Warszawie. Ale to ja zwyciężyłem. Dziś każdy ówczesny bohater moich „Twarzy” jest gwiazdą polskiego teatru”.

Danuta Kwiatkowska, Każdy jest gadem, „Rzeczpospolita”, nr 40 1993