Krzysztof Miklaszewski
W objęciach seriali
Na przełomie XX i XXI wieku wzmogły się w całym świecie rozmaite chorobowe symptomy medialnych uzależnień. Obok niesłabnącej nigdzie, to znaczy: pod każdą szerokością geograficzną – nieznośnej, bo nachalnej politycznej propagandy każdej partii u władzy (na Wschodzie i na Zachodzie) – jaźń zwykłego, codziennego „zjadacza medialnego chleba” opanowały niekończące się „sezony serialowe”.
Wydawać by się mogło, że serial czyli „wieloodcinkowy film” (taka była jego pierwsza gatunkowa definicja), początkowo królujący w telewizji poprzez swój „szeroki oddech” zapewni odbiorcy poczucie wolności, jakie zachwiać w nim zdołał niemal każdy polityczny reżim ze swoją podobnie zakłamaną propagandą troski o jednostkę, czyli: o swojego wyborcę. Ale przełom tych dwóch ostatnich, a najbardziej w historii ludzkości skomercjalizowanych wieków, uświadomił wszystkim chyba dostatecznie, a bardzo wyraziście, że serial to tylko obliczony na zysk ze sprzedaży „medialny towar”, który żonglując naszymi marzeniami, oczekiwaniami i nadziejami, potrafi nie tylko nas zmanipulować, ale i głęboko i trwale – uzależnić.
Rozwój seriali na świecie bowiem przypomina erupcję uśpionego wulkanu, którego niszczycielskich możliwości ani nikt nie przewidział, ani nawet nie przeczuł. By sobie globalną skalę tego zjawiska uświadomić, wystarczy przywołać jedno chociażby zestawienie produkcji USA z ostatniej dekady. I tak: podczas gdy rok 2010 zamknął się tam liczbą – 253 seriali, 7 lat później było już ich w medialnym obiegu – nie tylko amerykańskim – już… 487.
Podobny wzrost w postępie geometrycznym zanotowały seriale naszej rodzimej produkcji,zagnieżdżone głównie w ramówkach telewizyjnych wszystkich polskich nadawców. A przecież od pojawienia się pierwszego telewizyjnego „tasiemca” polskiej produkcji minęło w styczniu 2020 zaledwie lat… 55. Przypomnijmy zatem,że serial ten wyprodukowany w roku 1964, a wyemitowany rok później – nazywał się Barbara i Jan, że wiodące partie tytułowych bohaterów kreowali Janina Traczykówna i Jan Kobuszewski, że – wreszcie – reżyserami tej 7-odcinkowej serii o przygodach par „nieopierzonych” młodych, warszawskich dziennikarzy byli Jerzy Ziarnik i Hieronim Przybył.
Tyle cyfr światowej statystyki, a na dodatek – szczypta polskiej prehistorii – zamiast „uczonego” wstępu.
Warto jednak z ustaleń światowych medioznawców skorzystać, dorzucając kilka historycznych, a szerzej nieznanych faktów, istotnych dla rozwoju tego gatunku. Wtedy okaże się,że serialowi antenaci pochodzą nie tylko z Ameryki.
Wprawdzie – za „ojca” serialu telewizyjnego uważa radio amerykańskie, ale już „matką” serialu kinowego jest na pewno – Francja. Zaczęło się bowiem w Ameryce od serialu radiowego z roku 1925 The Smith Family, ale już lata trzydzieste zaowocowały „seryjnymi” francuskimi filmowymi przygodami fabularnymi Nic’a Cartera, przeniesionymi za Wielką Wodę dopiero po sukcesie paryskim.
Polskie paternalistyczne podobieństwo jest zadziwiające. Otóż – polski film, pozostający długo na usługach telewizji – „zapłodniło” najpierw gatunkowo również radio. Pierwszy radiowy polski serial Dni powszechne państwa Kowalskich narodził się bowiem za sprawą prozy Marii Kuncewiczowej już w roku 1938, a jej „potomkami” stały się noszące cechy „opery mydlanej” powieści radiowe, zrodzone po Październiku 1956, a do dziś obecne w radiowej ramówce – powieści rodzinne: Matysiakowie i W Jezioranach. Ich pokrewieństwo ze zrealizowaną przez Jerzego Gruzę w następnej dekadzie (w roku 1965) Wojną domową (według scenariusza Miry Michałowskiej piszącej pod pseudonimem: Maria Zientarowa) jest oczywiste.
Wyjaśnić – od razu – trzeba termin „opera mydlana”, którym to teoretycy mediów określają coraz częściej ciągle produkowany przez TVP 1 (od roku 1997) Klan zarówno ze względu na jego „wielowątkowość” i „olbrzymią ilość sfabularyzowanych odrębnie odcinków” (do stycznia 2020 – było ich – 8596).
O „Klanie” jako „operze mydlanej” – decyduje według uczonych w medialnym piśmie – również narzucony mu przez scenarzystów – „schemat literatury kobiecej” – tak charakterystyczny dla amerykańskiej klasyki tego gatunku, do którego zalicza się również i bardzo popularną w Polsce w latach 90. o 10 lat wcześniej wyprodukowaną Dynastię (z 220 odcinkami), i obecny na antenie od roku 2003 TVN-owski serial obyczajowy Na Wspólnej (dotychczas: 3012 odcinków).
Przypomnijmy jeszcze, że pejoratywno-ironiczne gatunkowe określenie < opera mydlana >, wylansowane przez prasę amerykańską – było prostym następstwem zarówno charakterystyki adresata, do którego serial miał przemawiać (a były nim – przede wszystkim – gospodynie domowe), a także reklamowego message’ u, jaki stanowiła – w przerwach serialu – nakierowana bezpośrednio na odbiorcę serialowej fabułki – prezentacja środków… czystości.
Najbardziej znane „opery mydlane” zwie się też „telenowelami”: tu tkwi nierozstrzygnięty dotąd spór klasyfikacyjny filmologów i medioznawców. „Opery mydlane” „telenowelami” bywają jako to cotygodniowe relacje, kształtowane i dzielone na odcinki przez „czas rzeczywisty”, w którym powstają. Co więcej: reprezentując kino „stylu zerowego” – to w swej istocie – telewizyjne dramy środowiskowe w rodzaju dwóch ciągle produkowanych brytyjskich molochów serialowych: Coronation Street, który przytłoczył widzów ITV – 10 tysiącami odcinków w okresie ostatniego 60-lecia czy towarzyszącemu mu na kanale BBC 1 – East Enders (6 tysięcy odcinków w okresie 1985–2020). Do nich to dołączyli – podążający zresztą ich śladami – bardzo popularni w całym świecie australijscy „Neighbours” (8 tysięcy odcinków w ostatnim 35-leciu).
Kwartet najczęściej produkowanych i oglądanych „oper mydlanych” kształtuje również będąca światowym przebojem – amerykańska „story” o miłosnych podbojach członków dwóch kalifornijskich rodzin: Foresterów i Spectrów – The Bold and the Beatiful (od 1987 – 8 tysięcy odcinków). Co ciekawsze, że tę sprzedaną do stu krajów i znaną w Polsce po tytułem Moda na sukces (6047 odcinków emitowanych w TVP 1 w ciągu 20-lecia: 1994–2014) „soup operę” zalicza się do jej podgatunków, a sygnując ją skrótem „soras” (Soup Opera Rapid Aging Syndrome), podkreśla się stosowaną w jej scenariuszach zasadę „procesu szybkiego dorastania” bohaterów.
Jest znanym w Polsce faktem, że „opera mydlana” otrzymała też formę… animacji. Najbardziej popularnym przykładem w tej materii jest emitowany w stacji Fox, a produkowany od roku 1989 – amerykański serial komediowy o mieszkającej w Springfield typowej prowincjonalnej rodzince – Simpsonowie (31 sezonów, 673 odcinki).
W ramówce wielu telewizyjnych stacji – obok seriali, określanych gatunkowo jako „opera mydlana” czy „nowela telewizyjna” – swoje stałe miejsce wywalczył również „sitcom” („situation comedy”) wywodzący się zarówno z amerykańskich form telewizyjno-estradowego show (klasycznego wodewilu i „minstrel show” czyli XIX-wiecznej estradowej mieszanki gagu. tańca i piosenki).
Dla pierwszego polskiego „sitcomu”, jakim był 13 Posterunek (produkcja Canal+ i Polsatu z lat 1990–1993 i 2000 – dwie serie) z Cezarym Pazurą, Markiem Perepeczką i Markiem Walczewskim – inspiracją były nie tylko sceny z polskich komedii Barei i Chmielewskiego, ale i brytyjskie sitcomy, które powoli zaczęły przenikać do polskie telewizyjnych ramówek.
13 Posterunek nie tylko potwierdził, że Ślesicki jako reżyser tego sitcomu nie dorasta nawet do pięt swym polskim poprzednikom, umiejętnie przemycającym w czasach cenzury – zakazane poczucie humoru. Więcej: wyspiarskie wzorce okazały się dla wolnych Polaków również nieosiągalne. Były – po prostu – i dla naszych rodzimych twórców i publiki polskich stacji zbyt… wyrafinowane zarówno w treści (poprzez słaby scenariusz 13 Posterunku i jego mało odkrywczą realizację), jak i w formie (dzięki kiepskim rolom – mimo udziału wielu aktorskich osobowości).
Nie popisując się zatem miażdżącą analizą żenujących partii Posterunku – przywołajmy trzy przykłady brytyjskich sitcomów z przełomu lat 80. i 90. jako wyrazistego dowodu,że nawet w tej dosyć prymitywnej formule filmowo-telewizyjnej rozrywki osiągać można efekty artystyczne.
Allo, Allo – 85-odcinkowy sitcom BBC 1 z przełomu lat 80. i 90. (1982–1992) – to zdawało by się: prymitywna farsa z czasów II wojny światowej, w której królują niezbyt wyrafinowane dowcipy wynikające zarówno z prymitywizmu szeregowych niemieckich okupantów Francji, jak i całej nieporadności francuskiego ruchu oporu, sprzeciwiającego się zdrajcom i Petain-owskim kolaborantom. Dlatego dla obydwu stron – prawdziwym „konfesjonałem” prawdy – staje się bar prowincjonalnej francuskiej mieściny. Bar, gdzie dochodzi do konfrontacji postaw i ich ośmieszenia. Ale to twórcom serialu nie wystarcza. W swym antywojennym rozrachunku postanowili posunąć się o wiele dalej. Dlatego też z germańską butą i francuskim konformizmem zderzyli naiwne myślenie spieszących na pomoc okupowanej Europie głupkowatych angielskich cichociemnych, zupełnie nie zorientowanych w sytuacji, w jakiej przyszło im wspierać „konspirację”.
Twórcy Allo, Allo słusznie wykalkulowali, że konfrontacja tych wszelkich odmian głupoty zmusi widza – najpierw do śmiechu, ale – w konsekwencji – wywoła w nim refleksję nad bezsensem wojny jako okrutnego sposobu międzyludzkiej konfrontacji. Nie mówiąc o tym, że sitcom Allo, Allo jeszcze bardziej świadomie i trafnie odheroizowuje wojenną bohaterszczyznę aniżeli pełen sprzeczności jego rodzimy brytyjski poprzednik – serial wojenny (produkcja: 1977–1979) Secret Army. Poszczególne partie Allo, Allo bowiem to wyrafinowana parodia sekwencji niepozbawionej angielskiego humoru – „Tajnej Armii”.
Jeszcze więcej satysfakcji dało widzom w pierwszej połowie lat 90. – 16 serialowych odcinków Jasia Fasoli (Mr Bean), które dzięki wspaniałej kreacji milczka, nicującego bezwzględnie otoczenie (Rowan Atkinson) znalazło sposób na odkrywanie śmiesznych, ale i przerażających, absurdów otaczającej rzeczywistości. Mr Bean – Atkinsona bowiem to kreacja na miarę francuskiego Pana Hulot – Jacques’a Tatiego.
Exemplum trzecie – to serial Pan wzywał, Milordzie? (43 odcinków w seriach z 1990–1993 w BBC 1) – rozgrywający się w II połowie lat 20. w londyńskiej rezydencji zamożnego arystokraty – konserwatysty – serial, tropiący perypetie czynnego polityka, któremu działalność publiczna nie pozwala na normalny tryb życia, przez co dochodzi do coraz to nowych, czasami bardzo komicznych scysji. Serial Pan wzywał, Milordzie? – jednym słowem – to satyra na politykę, bardzo trafna i gryząca, na co pozwala jej – historyczne oddalenie w czasie. Dzięki tej czasowej perspektywie ten sitcom obdarzono adekwatną i bardziej zjadliwą oceną brytyjskich władz aniżeli serial BBC 2 z lat 80. (1980–1988) Yes, Minister i jego kontynuacja (w związku ze społeczno-politycznym awansem bohatera) Yes, Prime Minister – prześmiewające pracę Downing Street Number 10 (taki jest bowiem londyński adres urzędującego brytyjskiego premiera).
Fakt, że wzorem dla polskiego rekordzisty sitcomu (528 odcinków) czyli Świata według Kiepskich – produkowanego od roku 1995 – był na pewno Świat według Bondych (oryginalny tytuł: Married…with Children) – amerykański serial kanału Fox, którego produkcja (263 odcinków) zamknęła się w 12-leciu 1987–1999, stanowi małe pocieszenie.
Świat według Kiepskich bowiem to kicz nad kicze i nikt mu Złotej Maliny – za najgorszy polski serial kilku dziesięcioleci – nie odbierze.
Kłopoty z gatunkową klasyfikacją seriali – o czym już wspominałem – trwają od lat nieprzerwanie. Przykład Klanu określanego jednocześnie jako „opera mydlana”, „telenowela” i „saga rodzinna” świadczy nie tylko o niewątpliwym materii naukowej pomieszaniu, ale i nieostrości kryteriów teoretycznej analizy. Co podręcznik – to inne klasyfikacje, co encyklopedia – to inna definicja, co artykuł – to zupełnie inne kryteria gatunkowych podziałów.
Dlatego dla bardziej szczegółowego rozeznania się w materii – najskuteczniejszym sposobem będzie wybór uporządkowania czysto tematycznego, choć wtedy dopadnie nas – zapewne – rozpoznanie tej nieuleczalnej choroby cywilizacyjnej, która już sprawiła, że seriale dotknęły swymi mackami wszystkich dziedzin ludzkiego życia.
Oto – jednak – kilkanaście tytułowych przykładów z próby takiej prezentacji.
Wróćmy zatem do początku naszych rozważań. Przywołany tam trzeci na polskiej liście wszechczasów co do liczby wyprodukowanych odcinków – serial M jak miłość, produkowany bez przerwy przez TVP 2 od roku 2000, który osiągnął dotychczas 1487 odcinków, a którego zarówno cechy „opery mydlanej” i „noweli telewizyjnej”, czego dowiodły przywołane już powyżej analizy, nazywany też bywa w medialnym obiegu „serialem obyczajowym”. Podobnie zresztą, jak produkcja TVN Na Wspólnej, obdarzana tymi samymi gatunkowymi określeniami, co M jak miłość. Nie inaczej jest z „tasiemcem” telewizji publicznej (TVP 2) Na dobre i na złe – od roku 1999 dysponującym 764 gotowymi odcinkami.
„Serialem obyczajowym” nazywano też – wzmiankowaną już jako pionierskie serialowe dokonanie – Wojnę domową, a także inny hit polskiej oglądalności z roku 1982 – Jana Serce – 10-odcinkowy serial Radosława Piwowarskiego o sercowych perypetiach warszawskiego kanalarza z Woli (w roli tytułowej – z Kazimierzem Kaczorem).
Nie mniejszą popularnością cieszyły i cieszą się nadal seriale kryminalne. Należą do nich przecierające w Polsce zachodnie spojrzenie jeszcze w Gomułkowskich czasach lat 60.: francuski: Belfegor – upiór z Luwru (produkcja: 1965) czy angielski Sherlock Holmes (1964–1968), a potem – już za Gierka – w latach – 70.: Święty (produkcja: 1962–1968 – 118 odcinków w 3 seriach), Colombo (1968– 1975 – 7 pierwszych serii, 29 odcinków) czy Kojak (w latach 1973–1978 – 119 odcinków), jak i wciąż obecne na szklanym ekranie produkcje polskie telewizyjnej Jedynki Komisarz Alex (początek produkcji: 2012 – 165 odcinków na koniec 2019) czy Ojciec Mateusz (od 2008 – 244 odcinki).
Różnice między niegdysiejszymi wzorami brytyjsko-amerykańskimi lat 70. a polskimi produkcjami początku XXI wieku są jednak zasadnicze Po pierwsze: wszystkie produkcje anglojęzyczne to realizacje autentycznych rodzimych scenariuszy podczas gdy obydwa polskie skrypty – to wersje zagranicznych fabuł (Komisarz Alex – jest polską kopią niemiecko-austriackiego oryginału, Ojciec Mateusz – stanowi spolszczenie włoskiego prototypu). Po drugie zaś – żadnemu z polskich wykonawców nie udało się na ekranie stworzyć tak przekonujących osobowości, jak kiedyś zrobili to tacy mistrzowie, jak Roger Moore (Simon Templer w Świętym), Peter Falk (Porucznik Colombo) czy Teddy Savalas (Porucznik Theo Kojak), choć zdolności Artura Żmijewskiego (Ojciec Mateusz) pomagają mu czasem przebić się czasem przez obowiązujące w naszych rodzimych produkcjach – polskie charakterologiczne schematy.
Podobnie jak seriale sensacyjno-kryminalne, pośród których króluje obecnie (produkcja 2018–2019) czteroseryjna produkcja amerykańska Netflixu o latynoskim królu narkotykowym – Paolo Escobarze – zatytułowana Narcos (stała, bieżąca emisja na kanale Stopklatka TV), tak niedostępnymi dla udanych prób polskich twórców są ukochane przez Polaków, bo egzotyczne dla nich – amerykańskie seriale westernowe typu Bonanza. Ta 20-letnia produkcja z lat 1953–1973,uatrakcyjniająca przez lata polską telewizyjną ramówkę, pozostanie – na zawsze – marzeniem u nas, w kraju – niespełnionym. Lepiej już było – z chętnie nad Wisłą i Odrą oglądanymi serialami medycznymi, które pojawiły się jeszcze – w czasach „naszej małej stabilizacji” późnego Gomułki – za sprawą 5-sezonowego „tasiemca” Dr Kildare z Richardem Chamberlainem – pierwszego – zresztą – w historii telewizyjnego serialu medycznego.
I tak Dr Kildare nie tylko podbił serca większości Polek, ale – ponadto – odważył naszych mężczyzn do rodzimej… serialowej produkcji. Stał się – na pewno – inspiracją dla narodzin Doktor Ewy – 9-odcinkowej opowieści (1970) w reżyserii Henryka Kluby o wstępującej w zawodowe życie młodej lekarce, której atrakcyjny ekranowo wygląd zapewniła piękna Ewa Wiśniewska.
Prawdziwym polskim sukcesem pozostają do dziś produkcje seriali wojennych. Tu niedościgłym mistrzem okazał się – ich reżyser. Był nim Janusz Morgenstern, najpierw jako – wraz z Andrzejem Zbychem – ojciec największego polskiego serialowego sukcesu, jakim była zrodzona w bólach walki z cenzurą sensacyjna opowieść o Hansie Klossie Stawka większa niż życie (1966). Potem zaś – główny autor sukcesu Kolumbów (1970) – 5-odcinkowej telewizyjnej adaptacji znanej powieści Romana Bratnego o losach pokolenia młodych konspiratorów i żołnierzy niepodległościowego podziemia, walczącego z niemieckim okupantem.
Jednocześnie: serialowe sukcesy Morgensterna uzupełniła dokumentująca polsko-radzieckie braterstwo broni i krzepiąca optymizmem przeżycia trudnego żołnierskiego szlaku opowieść o wojennych losach związanej prawdziwą przyjaźnią 4-osobowej załogi frontowego czołgu Czterej pancerni i pies (1966–1970) według scenariusza Jerzego Przymanowskiego w reżyserii Konrada Nałęckiego z prawdziwymi kreacjami aktorskimi (obok – psa Szarika – przede wszystkim: Franciszka Pieczki i Janusza Gajosa). Te kreacje właśnie zadecydowały, że propagandowo „barwiona” przyjaźń, przemawia swoją prawdziwością i jest – ku zdumieniu ortodoksyjnych antykomunistów – masowo akceptowana przez odbiorców – obywateli wolnej III Rzeczypospolitej.
Pomni tych polskich umiejętności opowiadania o wojnie – Brytyjczycy zaproponowali w roku 2014 (w 100 rocznicę wybuchu I wojny światowej) bezprecedensową polsko-angielską koprodukcję mini-serialu o przeżyciach dwóch zwykłych szeregowców – młodych żołnierzy – uczestników I wojny światowej: Anglika i Niemca. Ta pięcioodcinkowa serialowa opowieść, wyemitowana w roku 2014, nosiła tytuł Dzwony wojny i jako koprodukcja BBC i TVP otrzymała mieszaną obsadę polsko-angielską.
To nie jedyna nadzieja polskiego serialu.
Wychodząc naprzeciw idei „telewizji jakościowej” jako „antydotu” zarówno na „przaśny” opłotkowy model telewizji państwowej, jak i komercję stacji prywatnych, Agnieszka Holland realizując wraz z Kasią Adamik polityczny serial Ekipa podążyła śladem telewizyjnych widowisk teatralnych Ryszarda Bugajskiego (Układ zamknięty) i pełna nadziei wskazała drogę przyszłości seryjnych produkcji, które przymuszą przeciętnego zjadacza medialnego chleba do… myślenia. Nie tylko o sobie I choć na jej pierwszy twórczy apel odpowiedziało zaledwie 2 miliony widzów, co przy średniej 8 milionowej oglądalności każdego odcinka M jak miłość – stanowi procent znikomy, nadziei tracić nie wolno. Nawet w sytuacji, gdy Patryka Vegę, który tę próbę ponowił – proponując serialową wersję swej Polityki, nie spotkała większa akceptacja. Ważne jest, że takie próby zaistniały. O przyszłościowej słuszności tej inicjatywy bowiem zadecydują przemiany gatunku.
Już mówi się głośno o plajcie ostatniego sezonu Gry o tron podnosząc znaczenie Czernobyla – amerykańsko-brytyjskiego serialu, który w 5 odcinkach I sezonu w roku 2019 – znalazł przyczyny ukraińskiego kataklizmu w karygodnej zbrodni biurokratycznych niekompetencji nieodpowiedzialnego całkowicie totalitarnego systemu. Klęsce zaś angielskiej noweli o erotycznych podbojach Katarzyny Wielkiej – mimo udziału wspaniałej Hellen Mirren – przeciwstawia się sukces irlandzkiej sagi rodzinnej Peaky Blinders – nicującej kulisy społeczno-politycznego awansu gangsterskiej rodziny Shelby. Mieszkańców Wysp Brytyjskich – mimo całej ideologii Brexitu – bardziej niż sfabularyzowane, a znane z doskonałych telewizyjnych dokumentów, plotki o królewskiej rodzinie (The Crown – 3 sezony BBC 1 – po 10 odcinków) – bardziej wciągnęły losy pary wielkich amerykańskich artystów musicalu Fosse/Verdon (8 odcinkowy serial w BBC 2 jeszcze w Polsce nieosiągalny), kreśli bowiem dzieje tragicznej miłości prawdziwych bezkompromisowych (i w życiu, i w twórczości) twórców On to – Bob Fosse – twórca Kabaretu; ona: Gwen Verdon – musicalowa gwiazda Broadwayu – wspaniała aktorka, piosenkarka i tancerka).
Jednym słowem: wchodząc w nowy rok 2020 bardziej niż karierą międzynarodową Wiedźmina, któremu producent (Netflix) ukończonej już I serii (8 odcinków z Henry Cavillem w roli tytułowej) wróży wielki międzynarodowy sukces na miarę Gry o tron i Podręcznej – radzę zająć się trzema nowymi polskimi propozycjami roku 2020: serialem komediowo-kryminalnym Juliusza Machulskiego Mały zgon (produkcja: Canal + – 10 odcinków), opowieścią biograficzną Osiecka (produkcja: TVP 1 – 13 odcinków) w reżyserii Roberta Glińskiego i kryminalnym dramatem obyczajowym Odwilż (produkcja: HBO – 6 odcinków) w reżyserii Xawerego Żuławskiego. Te produkcje serialowe budzą bowiem antyserialową nadzieję.
Moja propozycja wynika i z nadziei, jaką zaszczepiła we mnie Agnieszka Holland i z coraz większego przekonania, że w czasach całkowitej dominacji seriali – kino przestało być medium, w którym doświadczamy sztukę zbiorowo.
Zgadzam się bowiem z receptą Paolo Sorrentino, twórcy serialu Nowy papież, który dowodzi: „Nie da się dziś wybronić kina jako miejsca, w którym z wielkiego ekranu spłyną na nas wielkie emocje. Wystarczy laptop i nasz nos do niego przyklejony: emocje będą te same.”
I jeszcze jedno – jako odpowiedź na niepokoje na wstępie zarysowane: Nie mogąc zwalczyć serialowej erupcji, trzeba z niej chytrze skorzystać.
Krzysztof Miklaszewski [pisane:] w Londynie w grudniu 2019 oraz w Warszawie w styczniu 2020 i w Krakowie w lutym 2020, [druk:] „Zdanie” nr 1–2 2020