O Krzysztofie Miklaszewskim napisali...

Andrzej Maria Marczewski

Przekraczanie nieprzekraczalnej granicy lustra

Krzysztof Miklaszewski sam jest twórczym procesem, i to od pół wieku, a Miłość prowadzi go równie długo.

Kim jest Krzysztof Miklaszewski? To bardzo trudne pytanie, a i odpowiedź nie będzie prosta. Nawet w Laudacji.

Nowe Wzorce Sztuki tworzą ci wszyscy, którzy Myślą i Czują więcej… to się zgadza, Miklaszewski taki jest: artystą mierzącym się z filozofią, sensem i porządkiem świata. Artystą, na którym poznał się sam Kantor, ale nie tylko on. Poznali się na nim ci, którzy zapraszali go do tworzenia cyklu dokumentów telewizyjnych o największych polskich twórcach teatru i powierzali mu prowadzenie teatrów czy cykli wykładów na wyższych uczelniach artystycznych. A nawet ci, którzy zamawiali u niego i – co jeszcze ważniejsze – wydawali książki jakie napisał, o Kantorze, Gombrowiczu, Bruno Schulzu.

Wykorzystując jako tworzywo różne wymiary Energii i Ducha… tegoroczny Laureat energetyczny jest uduchowiony ponad wszelką przeciętność. Sam zresztą duchowości przyznaje prymat we wszystkich swoich artystycznych działaniach.

A wreszcie: Wymiarem uniwersalnym XXI wieku jest Miłość, współuczestnictwo nas wszystkich w twórczym procesie. Miklaszewski sam jest twórczym procesem, i to od pół wieku, a Miłość prowadzi go równie długo.

W uzasadnieniu tegorocznego wyróżnienia napisaliśmy, że NIEZNANY ŚWIAT przyznaje Krzysztofowi Miklaszewskiemu Certyfikat Nowych Wzorców Sztuki, roku 2012 za awangardowe, konsekwentne (bo już 50-letnie) Współtworzenie Świata Sztuki. No i tu zaczynają się laudacyjne schody, bo wszelkie słowa przywołane na tę okoliczność wydają się za skąpe i pozbawione możliwości opisania wielkości zjawiska, o jakim mówimy.

Z awangardą kłopotów nie ma: ten, kto pierwszy w artystycznym działaniu, jest w awangardzie. To domena Laureata, który nigdy za nikim nie podążał i zawsze sam budował przestrzenie, w jakich z wrodzonym sobie wdziękiem poruszał się, niekiedy bardzo delikatnie, a bywało też, że niezwykle dynamicznie i ostro. Konsekwencja zakłada, że Artysta nie zaprzecza na każdym kroku sobie, nie kombinuje na boki, by złapać się na chwilową modę wymyśloną przez kogoś innego, na kolejne pięć minut. Prze do przodu swoim własnym szlakiem; przemyślanym i przetrawionym po nocach.

O pięćdziesięciu latach trwania tego procesu nie będę się wypowiadał, bo sam mam podobny za sobą, a myślę, że dopiero teraz otwierają mi się naprawdę oczy na zjawiska, które nas tworzą. Mało kto może o sobie powiedzieć: współtworzę świat swoją sztuką. A z takim właśnie procesem w przypadku Krzysztofa Miklaszewskiego mamy do czynienia.

Wybitnie Twórcy teatru wzbudzają powszechny zachwyt, bywa nawet że i międzynarodowy, dopóki są w czołówce artystycznych działań. Potem karmią sobą jedynie zawziętych teatrologów płci różnej z przewagą jednak pięknej. Miklaszewski piękną kobietą nie jest, a choć w pradawnych czasach, których nikt już nie pamięta, zakładał wraz z prof. Gotem-Spieglem pierwszy na UJ – Wydział Teatrologiczny, do klasycznych teatrologów się nie zalicza, bo po pierwsze, żyje i tworzy, a nie tylko bada, a po drugie, dogłębnie zrozumiał już, że nawet z najgłębszych badań niewiele wynika, z tworzenia zaś – owszem. Jego śladem podąża już kolejne, młode pokolenie pięknych „teatrolożek” spragnionych teatralnego spełnienia, a nie tylko rozdrapywania cudzych kompleksów i intelektualnych zawirowań.

Ludzie powoli odzwyczajają się od czytania i dlatego w precyzyjnym systemie działania Laureata książki stanowią tak ważne ogniwo twórczości. Miklaszewski do osób czytających należy. A także piszących i równiież realizujących bardzo ciekawe, osobiste dokumenty filmowe, świadectwa epoki i twórczości niezwykłych Artystów, którymi nasz kraj mógł się do niedawna jeszcze cieszyć, tu na miejscu – i w świecie. Czas bezlitośnie weryfikuje rangę dzieła, zaciera również wrażenia. Im dalej w niego brniemy, tym trudniej powrócić do tego, co się odczuwało, oglądając wybitny spektakl czy nieprzeciętną kreację aktorską. Wrażenia po prostu w nas znikają, a wyraz Sztuki, tak niegdyś porażającej w bezpośrednim odbiorze, rozpływa się, powodując naszą bezradność wobec samego, fascynującego niegdyś zjawiska. Miklaszewski Wielkim Jest, można po prostu stwierdzić, parafrazując Gombrowicza. Ale co to oznacza dla nas, współczesnych, oczywiście tych, dla których Teatr i jego fenomenalne zjawiska liczą się na równi z wybitną literaturą, czy arcydziełami sztuki filmowej, bo są potrzebne do życia jak powietrze czy pokarm?

W swoich niezwykłych filmach: Ja – Artysta, Ja – Mistrz, Szatnia Tadeusza Kantora, Kantor i Malczewski, Ostatnia wieczerza w Wielopolu Laureat tegorocznych Nieznano-Światowych „Nowych Wzorców Sztuki” dokumentuje na taśmie coś niezwykle ulotnego, proces twórczy samotnego demiurga zmagającego się ze światem, ze Sztuką, szukającego właściwego wyrazu dla przekazania treści w wymiarze pozasłownym. Kantor sam był teatrem, jednoosobowym, niezwykle intensywnym, zaborczym, lepiącym własne teatralne światy z energii i emocji swoich aktorów, swoich przedmiotów, swoich znaczeń. Te momenty najbardziej ekspresyjnych zmagań Mistrza ze sobą i trudną do opanowania rzeczywistością wykreowanego na naszych oczach świata kamera Miklaszewskiego uchwyciła z zawstydzającą bezczelnością „zimnego medium”. Uchwyciła i zatrzymała w czasie, wyjęła z tamtego czasu, aby je unieśmiertelnić powtarzalnością projekcji filmowej. Miklaszewski schował się za Kantorem, będąc jednocześnie – co jest niezmierną rzadkością w świecie Sztuki – podmiotem i przedmiotem artystycznych działań Mistrza. Opisywał Go kamerą, i był przez Niego opisywany Teatrem, w spektaklach, w których grał, będąc członkiem zespołu aktorskiego Cricotu 2 i objeżdżając z nim przez prawie piętnaście lat niemal cały liczący się teatralny świat, z jego najważniejszymi międzynarodowymi festiwalami.

Efektem wnikliwych, osobistych obserwacji działań Mistrza, jego zachowań, reakcji i sposobu myślenia, są książki Kantor od kuchni, Tadeusz Kantor. Między śmietnikiem a wiecznością, w których autor rejestruje to co było, jak było i z kim było Mistrzowi po drodze (lub nie), przez wszystkie kontynenty świata obdarowywanego charyzmatycznymi Kantorowskimi spektaklami.

Nadobnisie i koczkodany, Umarła klasa, Wielopole, Wielopole, Gdzie są te niegdysiejsze śniegi, Niech sczezną Artyści! – to przedstawienia, które przewędrowały kulę ziemską niejednokrotnie. A ostatnie zawołanie wiecznie zbuntowanego Kantora nabrało w naszej kapitalistycznej rzeczywistości aż nadto aktualnego wyrazu.

Można nawet powiedzieć, że wprost realizuje się ona na naszych oczach przy pełnej obojętności tych, którym los własnych Artystów nie powinien być obojętny.

Występując na autorskich spotkaniach, Miklaszewski równie dobrze czuje się w maleńkiej, klubowej przestrzeni, jak na wielkich festiwalach w Sziraz czy Edynburgu, nie wspominając już o Londynie, Paryżu, Rzymie, Sydney, Caracas, Nowym Jorku, Florencji, Tokio, Los Angeles, Buenos Aires, Norymbergii czy Tel Awiwie, gdzie również bywał i nadal bywa, budując poprzez swoje warsztaty NOWEJ METODY bardzo osobisty, ludzki wymiar Sztuki. Jednocześnie ani na moment nie przestając być Twórcą mierzącym się z tajemnicami i odwiecznymi mechanizmami świata. Autokreuje więc w każdej minucie życia, spalając się i odradzając jak legendarny Feniks z popiołów, porywając kolejne pokolenia młodzieży, z którą pracuje swoją młodością i dojrzałością zarazem, walcząc o wydobycie prawdy Sztuki oraz osobistej prawdy, a także indywidualnego widzenia i nazywania świata.

Najwyższą cenę płaci się zawsze za najwyzszą jakość. Również Sztuki. Artysta jest wówczas sam. Jeden przeciw wszystkim.

A oni są przecież Jego gliną, tworzywem, energią, podmioto-przedmiotami, artystami lub tylko aktorami. To wielka różnica w Teatrze, czy ma się do czynienia z partnerami w Sztuce, czy tylko z elementami gry, które prezentuje się, porządkuje, popycha, łączy i rozłącza w zależności od potrzeb. Każdy kolejny pokaz wyczyszcza te relacje, i jest jednorazowym spełnieniem woli Twórcy. Jednorazowym i niepowtarzalnym. Przy następnym warsztacie gra rozpoczyna się od zera, od wzajemnie określanych relacji, nowych napięć, starych zaklęć, budowania kolejnych układów, czy dobrze znanych dogadywań; słowem, tworzą się nowe emocje uwiarygodniając sam proces twórczy. Energia Mistrza, przekazana jego ludziom, zginąć nie może. Potwierdza to Laureat mówiąc: Przydatność Nowej Metody potwierdziło 65 spotkań z aktorami i artystami kilkunastu krajów (Anglia, Szkocja, Walia, Dania, Szwecja, Niemcy, Rosja, Łotwa, Włochy, Izrael, Meksyk, Argentyna, USA, ostatnio zaś na Ukrainie), a także w kilku miastach Polski z Gardzienicami na czele, gdzie udało mi się zrealizować ćwiczenia, skupiające się wokół sześciu problemów sztuki aktorskiej (koncentracji – poczucia formy – przyswajania mechanizacji zachowań – odczuwania całego kontekstu działania – odkrywania swojego własnego rytmu – kształtowania siebie jako aktora o kondycji… zmarłego). Zawsze kończyły się (one) i kończą krótką etiudą, sumującą nabywane w czasie warsztatów umiejętności.

Miklaszewski nie byłby jednak sobą, gdyby w swoich książkach o innych (Zatracenie się w Schulzu o Brunonie, Distancia, Witoldo! o Gombrowiczu), nie pisał także o sobie. Jak wytrawny entomolog przyszpila opisywane wydarzenia do kart swojej książki, dbając zawsze o dobre samopoczucie rasowego czytelnika, który nie zamierza rozwikływać tajemnicy demiurgii. Z przyjemnością natomiast otrze się o intymny świat człowieka, którego życie już zweryfikowało i umieściło w panteonie niezwykłych, pojedynczych egzemplarzy królewskich motyli, bawiących nas swoimi wymyślnymi kolorami jednej nocy.

Cytując okrzyk swojego Wielkiego Mistrza – Tadeusza Kantora: Nie wolno umierać przed premierą! Proszę to sobie raz na zawsze dobrze zapamiętać!!, odnosi to Miklaszewski do swoich działań i metodologii postępowania.

Jest Artystą – Demiurgiem w podróży za prawdą Sztuki okrążającym świat z wielką do niego miłością, ponieważ już wie, że bez miłości nic uniwersalnego, wielkiego, trwającego w czasie stworzyć się nie da. Jest Kreatorem poprzez Sztukę naszego nowego, wspaniałego świata, w którym nic już nie przebiega tak jak kiedyś. I, mimo że stare prawdy pozostają podobno prawdami obowiązującymi, sposób ich wartościowania zmienił się diametralnie.

Miklaszewski dobrze już wie, choć nie wypada mu się do tego przyznać, że nadszedł czas napisania książki o Nim samym: przekornej, przenikliwej, inteligentnej, po prostu mądrej, co nie oznacza, że również nie sensacyjnej w dobrym tego słowa znaczeniu. Odnosząc się do niezwykłości NIEZNANEGO ŚWIATA – przekraczającego nieustannie tę – zdawałoby się – nieprzenikalną granicę lustra rzeczywistości otwierającego się nie tylko na mało nam dostępne zagadkowe zdarzenia i tajemnice natury (…) zaspokajającego nasz głód obcowania z obszarami „niepoznawalnymi”.

Laureat twierdzi bowiem, jak zawsze precyzyjnie i konkretnie, że mobilizuje nas to w takim stopniu, iż pozwala wyzwolić energię dla realizacji jednego z najistotniejszych postulatów dla sensu naszego ziemskiego bytowania. MOŻLIWOŚCI DUCHOWEGO ROZWOJU – NIE MOŻEMY TEGO PRZYWILEJU ZMARNOWAĆ.

I to jest jasny, czytelny drogowskaz dla nas wszystkich wpisujący się w sedno Nowych Wzorców Sztuki ad 2012.

Andrzej Maria Marczewski, Przekraczanie nieprzekraczalnej granicy lustra, „Nieznany Świat” nr 2, 2013

Mowa laudacyjna – esej z okazji przyznania K. Miklaszewskiemu dorocznej Nagrody Redakcji „Nieznany Świat” za rok 2012